– Hej, jak długo jesteście już w Nicaragui?
– A wiesz, kilka dni, byliśmy w stolicy a za kilka dni ruszamy do Granady
– Jutro już lecimy na Kostarykę….
– My byliśmy już w Gwatemali i Belize…
– Chcemy przedostać się na kontynent do Kolumbii…
Podczas podróży ciężarówką, która zafundowała nam ponad godzinny, ekstremalny masaż pleców i pośladków trzęsąc nami na wszystkie strony, mimo hałasu co niektórzy próbują nawiązać rozmowę. Wśród mieszanki narodowości: Amerykanów, Kanadyjczyków, Niemców, Francuzów, pary Irlandczyków, jestem jedyną Polką, jedyną osobą podróżującą samotnie. Do mnie również dociera pytanie: jak i gdzie podróżuje po Ameryce Środkowej.
– Jestem tu na weekend – uśmiecham się do nowo poznanych osób.
Co, co? Nie chodzi o huk silnika czy głośny reggaeton z głośników. Nie rozumieją mnie, mimo że mówię po angielsku.
– Na weekend w Nicaragui? A gdzie jedziesz potem? Długo już podróżujesz po Ameryce?
Śmieję się i tłumaczę: przyjechałam tu w piątek z Warszawy a w poniedziałek mam lot powrotny do Polski. Patrzą po sobie. Głupia? A może jakaś nienormalna? A ja nie przestaje się uśmiechać. Zrobiłam sobie weekendowy wypad do Ameryki Południowej, żeby zjechać z wulkanu na desce. Leciałam dwa dni, żeby wsiąść w starego busa do León i zjechać z Cerro Negro i kolejnego dnia wrócić do Managuy na samolot. Poleciałam spełnić swoje pierwsze marzenie z mojej Listy.
Wulkan z którego organizowane są zjazdy to Cerro Negro. Na czarno-szary, kompletnie nieporośnięty szczyt można znaleźć mnóstwo ofert. Tak jak w Krakowie stoją z maleksami, aby pokazać miasto, tak w León na każdym kroku znajdziemy oferty z wycieczką na volcano boarding. Ja swoją zarezerwowałam jeszcze z Polski. Wybrałam organizację Quetzeltrekkers, bo w atrakcyjnej cenie oferowali dwa zjazdy+piknik, a środki przeznaczają na gwatemalskie szkoły, bo w ich biurze pracują sami wolontariusze z całego świata. Z biura jedziemy ciężarówką. To była niezła jazda. Na filmiku widać w niewielkim stopniu jak bardzo nas wytrzęsło, kiedy jechaliśmy nie najlepszej jakości miejskimi drogami a następnie – nie zwalniając tempa – po kamieniach i korzeniach leśnymi alejkami. Kolejnym etapem jest wspinaczka. Nie mam super kondycji, nie chodzę po górach, ale opisy znalezione w Internecie nie zniechęcały mnie: 40 minut spacerem, no bez przesady. Robię Chodakowską to i na wulkan wejdę! Cóż, trafiliśmy niestety na bardzo wietrzny dzień. Nasi wolontariusze przyznali nam później, że to były ciężkie warunki. Wchodziliśmy więc dłużej, było ciężko i gorąco. Na filmiku video uśmiecham się zadowolona, ale prawda jest taka, że niosąc deskę w pozycji skrzydeł przy takim wietrze kilka razy serce zabiło mi mocniej kiedy traciłam równowagę. Po etapie kamienistym pojawił się piach. Gęsty i ciemny piach, który gdy stawialiśmy jeden krok zsuwał nas dwa kroki do tyłu. Mocniej zakryłam usta i uszy. Jeszcze w drodze na szczyt byłam cała czarna.
Chciałam zdać relację na gorąco po wdrapaniu się na szczyt, ale nic z tego: wiatr był tak silny, że wszystkie filmiki z otwartej przestrzeni to jeden wielki huk.
Będąc jeszcze na dole, bałam się przez chwilę, że stchórzę ze zjazdem, jednak po przygodach z ciężarówką i intensywnym marszu, nie mogłam się doczekać, aby wreszcie ubrać kombinezon i ruszyć w dół! Ubieranie się w kombinezon, rękawice, gogle, opaska na usta i głowę możecie również zobaczyć na filmie, tak jak naszą trasę zjazdową. Na dole czuwało pogotowie, możliwe, że tego dnia coś nieprzyjemnego miało miejsce przy innych zjazdach. Zresztą, w naszej grupie dziewczyna nieszczęśliwie poraniła sobie czoło i policzki żwirem, na szczęście nic więcej się nie stało. I wreszcie moja kolej! Co za radość! Domyślam się, że tak właśnie cieszyłam się mając lat kilka, kiedy po raz pierwszy zjeżdżałam na saneczkach. Tak! Zjechałam na desce z aktywnego wulkanu w Ameryce Środkowej!
Wulkaniczna kraina
Już z okna samolotu dało się zauważyć, że Nicaragua to kraj jezior i wulkanów. Na terenie państwa znajduje się 19 wulkanów, większość wciąż aktywna.
Wulkanem, z którego bez przerwy wydobywa się widziany z daleka dym jest Masaya. Krater, z którego wydobywają się siarkowe opary, to krater Santiago uformowany w 1851 roku. Ma 635 metrów wysokości. Konkwistadorom dym kojarzył się z piekłem, dlatego nawali go La Boca del Infierno – „Usta Piekieł”, ale zanim Hiszpanie przybyli do Ameryki Indianie nazywali go Popogatape, co oznacza: „Góra, która parzy”. Teren jest dobrze zagospodarowany, jest muzeum, a także wiele ścieżek, co bardziej leniwi mogą więc wjechać końską dorożką bądź taksówką. Nad kraterem można przebywać maksymalnie 15 minut, a na parkingu przed wulkanem może być maksymalnie 60 osób, jak jest więcej, czekają w kolejce. Momotombo to wulkan leżący na jeziorze Managua a jego symetryczny kształt stał się symbolem Nicaragui. To właśnie erupcja z tego wulkanu zniszczyła w 1610 roku hiszpańską osadę znaną dziś jako León Viejo. Wspinaczka na ten wulkan nie należy do najłatwiejszych ze względu na strome podejścia a także trudne, kamieniste podłoże. Wspinaczka może zająć nawet 8/10 godzin. Bardzo aktywnym wulkanem jest również Telica Organizowane są liczne wycieczki uwzględniające nocowanie u stóp krateru, aby dało się słyszeć szum lawy! Z kolei na wulkanie Mombachozachował się las deszczowy, ustanowiono tam rezerwat przyrody z którego można podziwiać liczne okazy flory a także widoki na jeziora.
Na koniec zostawiam was na cztery minuty z moją pierwszą video relacją!
Jeśli planujecie kiedykolwiek podróż do Ameryki Środkowej absolutnie nie pomijajcie Nicaragui! Jak widzicie nawet będąc tu dwa dni można przeżyć niesamowitą przygodę! 🙂
.
Jeśli podobają Ci się wpisy podróżniczo-kulturalne tego typu zostaw komentarz lub like na facebooku, abym wiedziała, że chcesz zobaczyć relację również z kwietniowej podróży 😉