Strona główna Podróże Święta Dolina Inków | relacja z podróży

Święta Dolina Inków | relacja z podróży

by Asia

Jak cudownie znów tam wrócić! Po powrocie z Argentyny w lipcu 2019 wiedziałam, że z kolejną wyprawą nie będę czekać długo. Bilety w bardzo atrakcyjnej cenie kupiłam już na początku września, a tym razem padło na Peru. Kolejnym miłym zaskoczeniem był fakt, że nie leciałam sama, bo koleżanka dowiedziawszy się, gdzie się wybieram, postanowiła się do mnie przyłączyć.
Nie sposób zobaczyć wszystko podczas dwutygodniowego urlopu, jednak nasz plan i tak był dość intensywny. Postawiłyśmy na zwiedzanie południowej części kraju i raczej pomijanie miast na rzecz gór, wiosek, wysp. Dziś opowiem o pierwszym etapie podróży po Świętej Dolinie Inków.

Moja podróż ponownie rozpoczęła się na pokładzie samolotów LOT i AirFrance. Z Warszawy wyruszyłam do Berlina, a stamtąd przez Paryż do Limy. Lot ze stolicy Francji do Peru trwał 12.5h, a na lotnisku czekała na mnie Asia oraz niesamowity upał! Na szczęście nie musiałyśmy się do niego przyzwyczajać, bo już następnego dnia rano, z tego samego lotniska leciałyśmy do Cuzco. 

Cuzco (albo jak lokalni mówią o swoim mieście w języku keczua: Qosco), położone jest na wysokości 3400 m n.p.m., jest to miasto założone przez pierwszego władcę Inków w XII w. Podbicie kraju przez Hiszpanów w XVI w. zbiegło się z wojną domową o władzę pomiędzy dwoma braćmi. Cuzco zostało wówczas spalone, jednak kamienie oraz skały nie dały się siłom żywiołu, dlatego wciąż możemy oglądać wiele oryginalnych budowli. Nazwa miasta, którą możemy tłumaczyć na „pępek świata”, odnosiła się nie do funkcji politycznych, gdyż te zostały przeniesione do Limy, a do duchowego centrum. To tutaj znajdowały się świątynie i pałace, a wszystko to pozostawało ukryte wśród majestatycznych gór. Nawet teraz, kiedy miasto opanowali turyści, wciąż można zgubić się w mniejszych uliczkach albo uciec na wzgórza i podziwiać widoki. To miasto zdecydowanie ma magiczny klimat!

Ile czasu potrzeba na jego zwiedzanie? 

My postanowiłyśmy spędzić dwa dni w Cuzco, jeden dzień pozostawić na szaloną wycieczkę po okolicy i jeden dzień słynne na Machu Picchu. To takie absolutne minimum! Gdybym jechała znowu, zdecydowanie więcej czasu zostawiłabym na Dolinę, a zrezygnowałabym np. z Arequipy. Nic nie poradzę, Cuzco bardzo mnie urzekło 🙂

Nie rezerwuj noclegów!

Miałyśmy zarezerwowane zakwaterowanie przez portal Booking, ale poza sezonem warto po dotarciu do celu podróży zajść do hotelu i spytać o cenę, bo są nawet 40% niższe! My kilka razy też tak zrobiłyśmy. Mogę polecić prosty hotel, w którym spałyśmy – Singapur Hostel – ale od razu unikajcie pokoi na poddaszu: nie ma okien, jest wilgotno, a dach przecieka, gdy pada deszcz. Niższe pokoje jednak zadowalające, a śniadanie proste, smaczne i w cenie. Koszt: 65 USD / 2 os / 4 noce. Na nocleg w Aguas Calientes w Kcuychi Hospedaje wyniósł nas 22 USD / noc. A można jeszcze taniej!

Co jadłyśmy

Kuchnia peruwiańska uchodzi za najlepszą z całej Ameryki Południowej. Raj dla fanów ziemniaków oraz papryki, egzotycznych owoców, nietypowego mięsa (cuy czyli świnka morska czy mięso alpaki), ale również dla wegetarian, szczególnie w pobliżu oceanu, gdzie można spróbować najlepsze ceviche. Peruwiańczycy kochają też czekoladę, która jednak jest tu dość droga, oraz dulce de leche, czyli kajmak.

Zwiedzamy Cuzco!

Po tym jak doleciałyśmy do Cuzco i zostawiłyśmy bagaże w hotelu, od razu udałyśmy się na zwiedzanie. Z Asią obie jesteśmy zwolenniczkami ideii free walking tour organizowanych przez lokalnych, gdzie poza zwiedzaniem można dowiedzieć się dużo o codzienności, kulturze, języku. Wybrałyśmy jedną z licznych ofert – nie trzeba daleko szukać, wyjdziesz na Plaza de Armas, a przewodnik sam Cię odnajdzie!

Wycieczkę miałyśmy bardzo ekskluzywną, bo poza nami brały w niej udział jeszcze tylko dziewczyny z Francji i Belgii. Cuzco zachwyca! Nie chce rzucać słów na wiatr, ale jest to jedno z piękniejszych miast, jakie widziałam. Pełne pagórków i spadków pozwala doświadczyć widoków z góry i na góry. Piękny plac Plaza de Armas jest miejscem spotkań, ławeczki są zajęte o każdej porze, młodzi siadają na schodach Katedry. Odchodząc nieco dalej, można zgubić się w małych uliczkach lub wdrapać po kamiennych schodach i podziwiać miasto z góry. 

To właśnie w rzemieślniczej (trochę hipsterskiej) dzielnicy San Blas zakończyło się nasze zwiedzanie, a rozpoczęło smakowanie słynnego pisco.Jest to alkohol najbardziej przypominający brandy, produkowany z sfermentowanych winogron. Peru z Chile od lat toczą spór czyim dobrem narodowym jest ten napój, a na kontynent dostal się w XVI w. za sprawą wspomnianych już konkwistadorów hiszpańskich. Samego pisco nie da się wypić dużo, ale najbardziej popularny drink pisco sour, słodko-kwaśny z delikatną pianką z białka, okazał się idealnym dopełnieniem dnia i dodatkiem do pięknych widoków z tarasu baru View Point. 

Motywem na stałe wpisanym w kulturę Inków są kondor, puma i wąż – trzy zwierzęta symbolizujące kolejno Świat Bogów, Świat Ziemski i Świat Zmarłych. Zarówno w Cuzco, jak i w sąsiednim Sacsayhuamán (20 minut pieszo od Cuzco) możemy odnaleźć te zwierzęta w inkijskich budowlach. Chowają się one wśród gładkich, gigantycznych skał. O ile szukanie zwierząt może być interesujące, o tyle niezrozumiały może wydawać się fenomen dwunastokątnego kamienia (la Piedra de Doce Ángulos),przy którym każdy chciał zrobić sobie zdjęcie. Cóż, w porównaniu z wszystkimi cudami przyrody nie jest może rewelacyjną atrakcją. Jednak kiedy zadamy sobie pytanie, jak Inkowie cieli kamienie w te wzory z laserową precyzją i jak montowali je jeden przy drugim w taki sposób, że nie wślizgnie się między nie nawet kartka papieru, wtedy, owszem, wydaje się to całkiem imponujące. Kiedy kamienie ułożone są gładko, jeden przy drugim, bez nierówności i najmniejszej przerwy, wiemy że mamy do czynienia z oryginalną budowlą.

W przerwie warto wybrać się na mercado de San Pedro, gdzie znajdziemy czego dusza zapragnie, od spożywki, przez typowe pamiątki turystyczne, aż po zioła i modlitwy na całe zło świata. Warto napić się soku ze świeżo wyciskanych owoców. Odważnych fanów zdrowej żywności małe stoiska zapraszają na napary z ziółek, kleikowate kisiele z siemienia lnianego lub mętne płyny mniej lub bardziej znanego pochodzenia.

Na blogach i w przewodnikach kryje się moc atrakcji na każdy dzień, należy jednak zaplanować również odpoczynek przed dalszą podróżą! Zapewne ruszycie dalej na Machu Picchu lub na górę Viniakunka, weźcie pod uwagę czas na aklimatyzację w Cuzco. Pięć tysięcy metrów to nie przelewki! Pozwólcie organizmowi przywyknąć do wysokości!

Inna rzecz, o której nie dowiecie się z przewodnika, to historia kuskeńskiej flagi, która budzi wiele ciekawości przez swoje podobieństwo do tej związanej z ruchem LGBT. Błędem jest stwierdzenie, że jest to adaptacja flagi Inków, gdyż Ci jako państwo takowej nie posiadali, prawdą jest jednak to, że każdy z władców miał swój indywidualny symbol. Tak jak wspomniałam, Hiszpanie dotarli do Peru podczas wojny między Huáscarem a Atahualpą, którą to wygrał ten drugi. Wraz z pojawieniem się Francisco Pizarro ożyła wśród ludności stara legenda zapowiadająca powrót boga Wiracocha „de tez blanca y con larga barba”, za którego to został wzięty Pizzaro. Zgodnie ze zwyczajem inków tym samym należało pozbyć się wszystkich obiektów oraz wymazać historię państwa. Dopiero wiele dekad później, zdano sobię sprawę z wielkiego błędu i powzięto akcje na rzecz odbudowania starych tradycji i symboliki, organizując, między innymi, Święto Inti Raymi oraz konkurs na flagę. Na początku XX w. użyto kolorowej flagi oraz hasła “la unidad ante la diversidad” (jedność w różnorodności). W 1973 roku wielobarwną flagę stworzoną przez rozgłośnię radiową Radio Tawantinsuyo wciągnięto na maszt na Plaza de Armas, a pięć lat później oficjalnie stała się symbolem miasta. Dokładnie w tym samym roku, trochę później, niemal identyczną flagę (jeden, błękitny, kolor mniej) oficjalnie zgłosiło środowisko LGBT.

Dolina Inków express

Ruszamy również za miasto. Miałyśmy dylemat (będzie nam towarzyszył jeszcze później w tej podróży), czy skorzystać z gotowej wycieczki, czy może zwiedzać miejsca na własną rękę. Niestety, studenckie czasy, kiedy to można było podróżować miesiącami za pieniądze rodziców, skończyły się dawno; zależało nam na czasie, a wycieczka była w atrakcyjnej cenie. Gdybym wiedziała, z jakim przewodnikiem przyjdzie nam spędzić dzień, pewnie byśmy się nie zdecydowały. Jeśli macie czas, zdecydowanie polecam zwiedzanie na własną rękę, przejazdy busikiem, a dla odważnych (Peruwiańczycy jeżdżą jak wariaci, a drogi są kręte) najlepiej wynajętym autem. Zwiedziałyśmy miasteczka słynnej Doliny Inków w tempie zdecydowanie zbyt express.

Przed wyruszeniem warto zaopatrzyć się w boleto turístico albo boleto parcial. My wybrałyśmy ten drugi w cenie 70 SOL, można go kupić we wszystkich miejscach wspomnianych poniżej, tj. w tych, w których ten bilet będzie obowiązywał. Jak widać na zdjęciu, boleto parcial obejmuje cztery miejsca i jest ważny dwa dni. Boleto turístico jest dwa razy droższy, nie brałyśmy go dlatego, że dużo było tam muzeów, którymi nie byłysmy zainteresowane. Szczegóły, co wchodzi w skład każdej ceny, można znaleźć na stronie cosituc.gob.pe.

Chinchero przywitało nas deszczem, który szybko zmoczył i tak już śliskie kamienie i zaraz zniknął. Pojawiła się za to tęcza lekko spowita górską mgłą. Jakie było moje zdziwienie, gdy potem dowiedziałam się z książki, że zgodnie z inkaską legendą to właśnie ta wioska była miejscem narodzin tęczy! Bardzo ciekawa okazała się również wizyta w sklepiku z tkaninami. Na zdjęciu powyżej widzimy naturalne barwniki używane do farbowania wełny. W Moray podziwiałyśmy ruiny ułożone na kształt pierścieni, które to kręgi można przemierzać po wbudowanych w mur schodkach. Kiedyś mieściły się tu bardzo nietypowe ogrody. W związku z tym, że różnica w temperaturze zmienia się o pół stopnia co krąg, prowadzono tu doświadczenia dotyczące odporności roślin. Oddalone o 5km saliny Salinas de Maras, które wg przewodnika są zamknięte od grudnia do maja, witają nas za dodatkowe 10 SOL (nie w cenie boleto). Tutaj, po pustyni solnej w Argentynie, byłam trochę rozczarowana, ale udało mi się za to uciąć sobie pogawędkę z lokalnymi.  W Ollantayambo odłączyłyśmy się od grupy, aby ruszyć w podróż najbardziej interesującym pociągiem, jakim przyszło mi podróżować, do Aguas Calientes. Stamtąd ruszyłyśmy do słynnego Machu Picchu. Ale o tym już w kolejnym wpisie!

Zobacz również

Zostaw swój komentarz